niedziela, 31 października 2010

Protest wobec polityki utrudniania młodym dopisywania się do listy wyborców praktykowany przez Urząd Miasta w Poznaniu

W piątek złożyliśmy, my – studenci i uczniowie startujący w wyborach do rady miasta z listy KWW Porozumienie My.Poznaniacy, na ręce prezydenta Poznania R.Grobelnego list interwencyjny w sprawie ograniczania przez urząd miasta prawa głosu w wyborach osób zamieszkałych w Poznaniu, ale nie posiadających stałego zameldowania.

Dlaczego? Przede wszystkim dlatego że jest to problem w szczególności dotykający naszych kolegów i koleżanki studiujących w Poznaniu, którzy chcieliby się związać z naszym miastem w wymiarze szerszym niż tylko czysto akademicki. Bardzo wielu studentów, którzy uczą się, pracują i najzwyczajniej żyją w Poznaniu chciałoby mieć elementarną możliwość wpływu na politykę miasta, które stało się ośrodkiem ich życia. Taką możliwość przynosi skorzystanie z podstawowego, konstytucyjnego prawa każdego obywatela – czynnego prawa wyborczego. Przy okazji – nie zapominajmy, że studenci wydają w Poznaniu pieniądze: według oszacowań kwoty zostawiane przez nas w naszym mieście są porównywalne z rocznym budżetem Poznania!

Pierwszy krok, by móc zagłosować w naszym mieście, to wpisanie się na listę wyborczą w Poznaniu. Niestety, urząd miasta zamiast to ułatwić i w ten sposób sprzyjać aktywnemu udziałowi w wyborach, stosuje odmienną praktykę: utrudniania, mnożenia wymogów, procedur i barier, które trzeba pokonać, by móc zarejestrować się jako wyborca w Poznaniu. Wygląda to tak, że Urząd wymaga rzeczowego udowodnienia swoich związków z miastem poprzez przedłożenie umowy o pracę czy umowy najmu, co jest w wielu przypadkach niemożliwe – wykluczani są na przykład studenci mieszkający w akademikach czy też ci, którzy utrzymywani są przez rodziców, lub podnajmują pokój od kogoś. Taka praktyka władz miasta kierowanych przez prezydenta R.Grobelnego nie buduje więzi młodzieży akademickiej z Poznaniem, źle wpływa na kształtowanie postaw obywatelskich wśród młodych, zadaje kłam prostudenckiej, deklarowanej polityce miejskiej.

Z tego, co wiemy, władze w innych miastach (jak Warszawa, Kraków czy Gdańsk) nie stosują podobnych praktyk utrudniających studentom udział w wyborach – wystarczy złożyć wniosek o dopisanie do spisu wyborców. Uważamy, że taka polityka skostniałego, zbiurokratyzowanego Urzędu Miasta, to działanie antydemokratyczne, antyspołeczne i uniemożliwiające młodym zaangażowanie się w życie Poznania, czy też myślenie o naszym mieście w perspektywie dłuższej niż tylko akademickiej. Priorytetem dla miasta powinno być, by absolwenci poznańskich uczelni pozostawali w Poznaniu również po studiach. Udział w wyborach tych, którzy czują się z Poznaniem szczególnie związani i traktują Poznań jako ośrodek swojej aktywności życiowej powinien być dla miasta bardzo ważny.

Dlatego utrudnienia stawiane przed studentami w związku z wpisywaniem się na listy wyborcze uważamy za skandal. I dlatego protestujemy i domagamy się natychmiastowej zmiany praktyki postępowania Wydziału Spraw Obywatelskich w tej sprawie, z publicznym podaniem tego faktu do wiadomości. Mamy głos i chcemy z niego skorzystać!

Agnieszka Ziółkowska

koordynatorka pasma „Studenci dla Poznania”

List protestacyjny złożony 29.10 na ręce prezydenta R. Grobelnego w sprawie ograniczania praw wyborczych przez UMP




środa, 27 października 2010

O spocie Grzegorza Ganowicza uwag kilka.

Spot Grzegorza Ganowicza, jak to spot wyborczy: tryumfalna muzyka, migawki o domu rodzinnym i najbliższych, obowiązkowe ściskanie dłoni i wymiana kilku słów ze starannie dobranymi przyszłymi wyborcami, by pokazać, że kandydat jest też człowiekiem z ludu (główna technika wyborcza już u Rzymian, którzy mieli dla niej specjalny termin: prensatio); ale że każde wybory mają jednak własną, wyjątkową specyfikę, jest też w nim kilka wypowiedzi merytorycznych. Oto one. Na wstępie, w odpowiedzi na zdanie sprzedawcy z rynku, że jest ciężko, bo „taką mamy politykę, jaką mamy”, słyszymy, iż „po to są wybory co cztery lata, żeby coś zmienić”. Kolejne informacje to to, co kandydat uważa za bardzo ważne („inwestycje w transport miejski, takie jak tramwaj w ulicy Ratajczaka”) oraz jakie jest jego wielkie marzenie (tętniąca życiem Stara Gazownia). Na koniec deklaracja: „jako prezydent chcę zarządzanie miastem oprzeć na dialogu i konsultacjach z mieszkańcami”.

Nie mam powodu nie wierzyć, że kandydat uważa za ważne rozwijać w Poznaniu sieć tramwajową i że marzy mu się wspaniała, zmartwychwstała Stara Gazownia. Trudniej jest mi uwierzyć, że ten, kto od 1998 był radnym, i to jednym z najważniejszych (viceprzewodniczący najpierw Komisji Kultury i Nauki, potem Rady Miejskiej), a od 2005 najważniejszym jako tejże Rady przewodniczący, bierze swoje własne prywatne opinie i marzenia na poważnie, że kieruje się nimi w działalności publicznej. W przeciwnym bowiem razie w sprawie tramwaju ulicą Ratajczaka we władzach miejskich przynajmniej mówiono by od dawna, a nie od niedawnej dyskusji prasowej na ten temat (mówiono, bo po wielkopańsko rozrzutnym załatwieniu linii do Franowa pieniędzy na poznańskie tramwaje za wiele nie będzie), a Stara Gazownia tętniłaby jako plac budowy, jeśli jeszcze nie kultury i rozrywki.

Druga sprawa, to wstępna uwaga kandydata (ta o możliwości zmiany bliżej niesprecyzowanego czegoś co cztery lata) i jego końcowa deklaracja (o prezydenturze dialogu i konsultacji). To fakt, że jako przewodniczący Rady Miejskiej wprowadził on „nowy styl” informowania mieszkańców o planach władz miasta. Faktem jest jednak i to, że – sprawiwszy, że rozwieszanie kilkudziesięciu plakatów na dzielnicę odbywa się z nieco większym wyprzedzeniem, niż uprzednio – skutecznie blokował konkretne próby z zewnątrz wpływania na te plany. Najważniejsze jest jednak coś innego: Rada Miejska pod jego jakże długim już przewodnictwem nie zrobiła nic dla stworzenia kompleksowego planu przestrzennego zagospodarowania Miasta; a to jego brak jest główną przyczyną patologicznego „rozwoju” Poznania w ostatnich kilkunastu latach, a także zjawisk dobrze znanych wszystkim, którzy chcą w nim coś przedsięwziąć: niekompetencji, arbitralności i złej woli urzędników. Konkretne działania (lub niedziałania) mają nieporównanie większą wagę niż wyborcza retoryka. Wątpię więc, by Ganowicz, od tylu lat współrządzący Poznaniem, był prezydentem dialogu i konsultacji, o ile „dialog i konsultacja” znaczą coś więcej niż ułatwienie wygadania się paru zapaleńcom. Jeśli zaś chodzi o przedstawianie własnej kandydatury w kategorii zmiany wobec obecnego prezydenta – na końcu spotu też pojawia się hasło „Dobra zmiana” – nie jest ona nawet zamianą siekierki na kijek, bo stryjek przynajmniej zamiast „s” zyskał „k”.


Agnieszka Ziółkowska